niedziela, 24 lutego 2013

Z rewizytą do Lęborka


W marcu do Lęborka ma wybrać się ratuszowa delegacja, by zapoznać się z tamtejszym sposobem finansowania sportu. Świetny pomysł. Warto przy okazji sprawdzić w tym mieście jeszcze kilka innych rozwiązań, które jakoś nie mogą przebić się u nas lub zostały zlikwidowane.

Ale najpierw sport. W maju 2011 roku burmistrz Lęborka Witold Namyślak gościł w Chojnicach. Zabrał ze sobą wiceprezesa zarządu ds. piłki nożnej klubu „Pogoń” Lębork oraz prezesa Centrum Sportu i Rekreacji. Jedyny w tamtejszym ratuszu wiceburmistrz został w Lęborku. Zrobiłem z burmistrzem Lęborka dla chojnice.com krótki wywiad. Dwa z 3 pytań: - Jaki jest cel wizyty w naszym mieście? - Chcieliśmy zobaczyć, jak w Chojnicach dba się o drużyny sportowe, o sport i stadiony. Jesteśmy przed ważnymi decyzjami, bo nasz stadion wymaga modernizacji. Chcemy przyjrzeć się, jak to u was przeprowadzono, wykorzystać wasze doświadczenia. - Jaki jest zakres wspomagania sportu w Lęborku? - Koledzy z Chojnic uchylili rąbka tajemnicy, jak to u was funkcjonuje. U nas dotacje dla klubów i stowarzyszeń sportowych są wynikiem konkursu. Ten sposób jest skuteczny, stać nas na jego finansowanie. Kwoty, o których słyszeliśmy w Chojnicach, są znacząco wyższe, niż w Lęborku. Wydajemy w 2011 roku koło 1 mln złotych na przedsięwzięcia sportowe.

Lębork jest miastem o podobnej wielkości, co Chojnice. Przed ponad tygodniem wiceburmistrz E.Pietrzyk zapowiedział wyjazd do Lęborka, gdyż należy zreformować system stypendiów sportowych. Próbowałem wygooglować uchwałę lęborskiej Rady w tej sprawie, ale nie znalazłem. Jest za to uchwała w sprawie „określenia warunków i trybu finansowania rozwoju sportu w mieście Lęborku”. Zawarto w niej interesujące rozwiązania. Jeśli zostanie nią zastąpiona uchwała o stypendiach sportowych dla „chojnickich” piłkarzy z Chojniczanki i Red Devils, to działaczy sportowych z tych klubów rozboli głowa. Ich sponsor strategiczny, czyli budżet miasta Chojnice, nie będzie wtedy dawał pieniędzy na wynagrodzenia dla zawodników. Chyba, że radni wprowadzą odpowiednią modyfikację.

Co jeszcze ciekawego działa i ma się dobrze w Lęborku? Drugi sezon zimowy jest czynny tzw. biały Orlik. To sezonowe lodowisko, które z 50% dotacją z budżetu państwa gminy mogły (mogą?) ułożyć na zielonym Orliku. W Chojnicach energii władzom starczyło na wykonanie przyłącza energetycznego na Orliku na os. Kolejarz. W 2011 było ujęte kilkaset tys. zł w budżecie na to zadanie, ale ta pozycja pozostała niezrealizowana. Dlaczego? Bo zrezygnowaliśmy z tego. Teraz mamy naturalne lodowisko w parku 1000-lecia w stylu czystego PRL. Bez wypożyczalni łyżew, bez ciepłej herbaty, zdane na łaskę aury.

Kolejna ciekawostka, to przedszkola publiczne. W Lęborku działa bez przeszkód SZEŚĆ przedszkoli samorządowych. Gdy w grudniu 2011 rozeszły się pogłoski, jakoby dwie ich dyrektorki chciałyby prywatyzacji swych placówek, burmistrz (był nim od 1993-98, 2002-06, jest od 2010) Namyślak, poseł Platformy 2007-2010, stanowczo zaprzeczył, jakoby miasto dążyło do prywatyzacji przedszkoli publicznych.

Warto też postudiować Statut miasta Lębork. Radnym wystarcza do szczęścia 5 stałych komisji. U nas jest 7. Inicjatywa uchwałodawcza przysługuje także grupie conajmniej 150 mieszkańców wpisanych do rejestru wyborców miasta Lęborka! Przewodniczący Rady musi skierować projekt pod obrady w ciągu trzech miesięcy od jego złożenia. A w Chojnicach projekt analogicznego rozwiązania leżakuje w RM już rok. Ciekawie zdecydowano o lokalizacji protokołów z obrad Rady i komisji. Niezwłocznie po ich przyjęciu są przekazywane do… Miejskiej Biblioteki! Super pomysł!

Sprawdziłem też dane z tamtejszego projektu walki z wykluczeniem cyfrowym. Dostali pieniądze na zakup 160 komputerów. Połowa z nich – 75 – trafi do biednych mieszkańców, połowa do samorządowych szkół i MOPS. U nas z 225 „aż” 50 do chojniczan. Reszta do placówek samorządowych. Takie były założenia z wniosku ratusza. Potem trochę to zmieniono.

Działa także tam miejskie, nie tylko z nazwy, przedsiębiorstwo energetyki cieplnej. Akurat w 2013 realizują inwestycję za 39,5 mln zł. Budują ciepłownię na biomasę. Będzie główną ciepłownią tej firmy. Dostali dofinansowanie z funduszy szwajcarskich w wysokości 85%.

To będzie ciekawy wyjazd. Może dołączą do niego jacyś działacze z organizacji pozarządowych?   
Na fotce wiceburmistrz E. Pietrzyk rozmawia z W. Namyślakiem. Autor fot. je.

sobota, 9 lutego 2013

Czy w Chojnicach istnieją jeszcze partie?

Wybory do samorządu miejskiego będą późną jesienią 2014 roku, ale kampania wyborcza nabiera coraz większych rumieńców. Pierwszy w blokach startowych stanął burmistrz Arseniusz Finster, który dawno ogłosił, że będzie ponownie kandydował. Nikogo tym oczywiście nie zaskoczył. Na razie na horyzoncie nie widać innego chętnego, nawet kandydata na kandydata. A jak było w dwóch poprzednich wyborach? W 2010 kandydowali także Marcin Wenta oraz Andrzej Dolny. Cztery lata wcześniej także Jacek Kowalik, Andrzej Dolny i Andrzej Mielke. W 2006 i 2010 roku Arseniusz Finster zdobył mandat burmistrza w I turze. Najpierw było to 12740 głosów i 82,85% ogółu frekwencji. W ostatnich wyborach było to 12643 głosów i 84,95% spośród tych, którzy wzięli udział w głosowaniu. W 2010 w szranki stanęło ostatecznie 3 kandydatów, ale przez krótki czas w grze był także Leszek Redzimski z Platformy Obywatelskiej. Pamiętam, jak pomorski lider PO Sławomir Nowak osobiście ogłosił, że w Chojnicach będą mieli swojego kandydata. - Po tylu latach sprawowania rządów przez burmistrza Chojnic, które poparliśmy i przez co wzięliśmy za niego współodpowiedzialność, jest czas na nowe otwarcie. – stwierdził w 2010 dzisiejszy minister transportu. Miesiąc później największa partia w naszym mieście zmieniła front. Wycofała Redzimskiego, by jednak poprzeć Finstera. Wkrótce Redzimski przeniósł się na rok do Warszawy na Wiejską. Od tamtego czasu słychać było o nim w mediach tylko wtedy, gdy jakiś dziennikarz go „zaczepił”. Albo o opinię ws. głosowania nad projektem ustawy, albo jak pan zagłosowałby, gdyby był pan posłem. Wiele też było o Redzimskim, gdy skutecznie przejął stery w powiatowych władzach PO. Nie zauważyłem jakiejkolwiek jego aktywności, gdy w Chojnicach „działo się”. Gdy przekształcano w niepubliczną placówkę ostatnie samorządowe przedszkole. Gdy coraz głośniej jest o mobbingu w jednej ze szkół. Gdy było zamieszanie z konkursem przedszkolnym. Zresztą w tym czasie twarz w tych tematach dawali tylko ci, którzy są dziś działaczami Projektu Chojnicka Samorządność. Dziś w Chojnicach w dyskursie publicznym nie biorą udziału działacze partii politycznych. Nawet gdy wywołuje się ich do tablicy, jak było w przypadku ubiegłorocznej sprawy analizy drogowej przez firmę Trafik, siedzą jak mysz pod miotłą, bo burmistrz na sesji RM wyjaśnił im, co mają o tym myśleć. Jacka Kowalika z SLD widzę tylko wtedy, gdy jest w Chojnicach Leszek Miller. Ostatnio w Pomeranii, jak rozdawał zdjęcia swego lidera przybyłym na spotkanie, dając radę – weźcie od niego autograf. Innej aktywności brak. Leszka Zawadzkiego z PSL w działaniu politycznym zauważyłem, gdy dostarczył do redakcji ch24 kopię wniosku z nazwą patrona dla ronda przy ul. Dworcowej – Piłsudskiego. Wtedy też uaktywniły się PiS i PO. Idę o zakład, że teraz z tamtych źródeł będzie wysyp pomysłów z nazwą na rondo „biszkoptowe” przy galerii Victoria. Jeśli tak wygląda działalność prawie wszystkich (poza PiS) organizacji politycznych dających oznaki życia w Chojnicach, to całkowicie rozumiem nerwowość burmistrza w sprawie PChS-u. Zwołują spotkania, organizują konferencje prasowe, polemizują z pomysłami włodarza, krytykują np. działalność kapituły stypendialnej. Robią to, co powinny partie polityczne. Ale jeśli inni nie mają woli/odwagi/czasu/pomysłu (niepotrzebne skreślić), to ktoś musi za to zabrać się. Życie polityczne nie znosi próżni. Sądzę, że Arseniusz Finster jest spokojny o wynik głosowania na swoją osobę w wyborach burmistrzowskich. Martwić go może jedynie układ sił w przyszłej Radzie Miejskiej. Nie będzie on (ani nikt z takich liderów, jak Pietrzyk czy Janowski) już lokomotywą na liście okręgowej. W 2014 roku wybory będą takie, jak w 1990 i 94 – w jednomandatowych okręgach. Każdy zbiera głosy tylko dla siebie, a nie dla listy. Nie będzie kłótni o to, kto jest nr 1 czy 2 na liście, a kto ostatni. W każdym z 21 okręgów teoretycznie dzisiejsza koalicja mogłaby wystawić tylko po jednym kandydacie. Im więcej ich będzie, tym łatwiej będzie dostać się do Rady komuś z drugiego szeregu. W 1994 roku byłem właśnie takim przypadkiem. Na os. 700-lecia (kilka bloków z Ks. Pomorskich, kilka bloków z JPII) zdobyłem najwięcej głosów – 59, w okręgu, gdzie było ich bodajże ośmiu. Jednym z nich był radny z 1990 (jest i teraz) Stanisław Kowalik. Dzięki temu w latach 1994 – 98 byłem pierwszym i jedynym radnym z SLD. Na 200% najbliższe wybory będą arcyciekawe.