niedziela, 22 sierpnia 2010

"Bis nachste mal", czyli "do następnego razu"!

Tydzień temu rozstaliśmy się z bardzo sympatycznym gościem z Niemiec. Od czwartku do niedzieli był w Polsce, i zarazem w swym Heimacie, Paul Bonin. Urodził się w 1941 roku w Nieżychowicach pod Chojnicami. Wtedy ta wieś miała nazwę Szenfeld. Na polski - Piękne Pole. Gościł w swych stronach ojczystych po raz trzeci. Poprzedni raz pięć lat temu. Wtedy także byłem jego kierowcą, przewodnikiem i tłumaczem. Poznaliśmy się przez ... Internet. Znalazł moją stronę www, gdzie kiedyś miałem trochę informacji umieszczonej w języku niemieckim. Poprzez listy elektroniczne i papierowe, również rozmowy telefoniczne, nawiązaliśmy serdeczne kontakty. Niestety, ale moja znajomość j.niemieckiego jest co najwyżej przeciętna. Jednak jakoś dajemy sobie radę z porozumieniem się. Nie omieszkałem skorzystać z okazji i zrobić z nim wywiad dla chojnice.com. Zapraszam do lektury.
    W tym samym czasie miałem zaplanowany rodzinny wyjazd na Jarmark Dominikański. Chciałem także zrealizować obietnicę daną w Pucku Radkowi, że popłynie statkiem po Zatoce Gdańskiej. Traf chciał, że równieź Paul chciał obejrzeć Danzig, czyli Gdańsk. Namówiłem go także na wspólny rejs statkiem z Gdańska do Sopotu. On pojechał rano w niedzielę 15.08. pociągiem do Gdańska, a my samochodem także tam. Nie mogliśmy zabrać Paula, bo po drodze zatrzymaliśmy się w Nowej Karczmie, aby zabrać na wycieczkę Tomka z Wilna. Bardzo ucieszył się, że pamiętaliśmy o nim. W Gdańsku pogoda była piękna. Szwendaliśmy się po Starówce, zwiedzaliśmy jarmarczne stoiska. Kupiliśmy jedynie pamiątki dla chłopaków, gdyż ceny na wszystko były koszmarne. Chyba nie tylko dla nas, gdyż ścisku na ulicach nie było. Jeden przykład. Niezła pajda wiejskiego chleba ze smalcem kosztowała "jedyne" 5 złotych. Jak przyjechalem do Gdańska, to zaraz zameldowałem to Paulowi. Instalował się właśnie w hotelu. Wcale nie umawialiśmy się na spotkanie w konkretnym miejscu i czasie, ale i tak udało nam się dość nieoczekiwanie natknąć się na siebie opodal Bazyliki Mariackiej. Poszliśmy razem do kasy Żeglugi Gdańskiej, aby kupić bilet dla Paula. My to zrobiliśmy już wcześniej. Potem postawił nam lody, ustaliliśmy, o której spotykamy się na przystani, i ruszylismy osobno na dalsze zwiedzanie Gdańska. Wkrótce naszym przewodnikiem został Kuba Karłowski, mieszkaniec Gdańska. Znamy się od 2005 roku, kiedy to przyjechał z grupą przyjaciół na I zlot fanów ELO w Chojnicach. Wspólnie z nim (czyli Przemek i ja), pożegnaliśmy odpływających na statku Radka, Tomka, Grażynę i Paula. Wtedy z Kubą wsiedliśmy do naszej Micry i ruszyliśmy lądem do Sopotu. Po drodze wysiadł Kuba. W Sopocie, co było sporym zaskoczeniem, mieliśmy szczęście znaleźć bezpłatne miejsce do zaparkowania. Z Przemkiem ruszyliśmy na "Monciak". Najpierw szukałem kantoru, a potem bankomatu PKO. Niestety, jedyny kantor był już nieczynny. Także bankomat PKO. Musiałem skorzystać z obcego. Przeszedłem całą długość ul. Monte Cassino, mogę więc powiedzieć, że bardzo przypomina wielki jarmark. Zatrzęsienie barów, pubów i restauracji. Na ulicy stoiska z różnościami. Za 3 złote był nawet "hel do gadania". W końcu trzeba było podejść pod bramę wejściową na molo. Gdy właśnie zbliżyliśmy się do niej, wtedy pojawili się "moi" wycieczkowicze. Wyjaśniłem jeszcze Paulowi, jak dotrzeć na dworzec PKP w Sopocie, i nadszedł czas rozstania słowami "Bis nachste mal", czyli "do następnego razu". Teraz wyjaśnił się tytuł dzisiejszej notki. Mieliśmy jeszcze siły na znalezienie fajnej pizzerii. Oczywiście "trochę" od promenady i "monciaka" oddalonej, gdyż tam ceny są koszmarne. Po drodze mogliśmy podziwiać Park im. Marii i Lecha Kaczyńskich. Stachanowskie tempo pracy mają w sopockim magistracie.

wtorek, 10 sierpnia 2010

Noc Poetów za nami

Od zawsze chodzę na Chojnickie Noce Poetów, które są od 15 lat w pierwszą sobotę sierpnia. W tym roku po raz pierwszy zastanawiałem się, czy warto na nią iść. Z nazwisk, które widniały na plakatach kojarzyłem jedynie Piotra Machalicę. Znałem także hasło Piwnica pod Baranami. Ostatecznie jednak poszedłem i nie żałuję. Zabrałem ze sobą zapas kanapek, gdyż impreza zaczynała się o 18, a miała zakończyć się około 2 w nocy. Poza tym stary ręcznik kąpielowy pod zakończenie pleców, gdyż ławki w Fosie to trzy szczeble ze sporym odstępem pomiędzy nimi. Na niedalekim stadionie mają zdecydowanie lepiej, gdyż każdy kibic ma plastykowe krzesełko. Od niedawna tysiąc z nich ma także oparcia, gdyż Chojniczanka awansowała do II ligi. W torbie zapakowałem także płaszcz przeciwdeszczowy. Uznałem, że parasol może przeszkadzać w robieniu zdjęć lub kręceniu filmu. No i płaszcz przydał się. Na szczęście padało tylko przez ponad 2 godziny. Była jeszcze kamera (niestety - akumulator wystarczał tylko na 90 minut!) i aparat fotograficzny. Początkowo byłem zdziwiony dużą ilością wolnych miejsc w Fosie. W okolicach 19.30 - 20 było już wyraźnie lepiej, ale i tak wiele miejsc było wolnych. Pamiętam lata, że godzinę przed trzeba było przyjść, aby znaleźć wolne miejsce. A w chwili rozpoczęcia pozostawała tylko trawa lub kamienny murek. Tylko wówczas byli Turnau, Grechuta, Krzysztoń, Raz Dwa Trzy, Siemion, Nowicki, Radziwiłowicz. Ale generalnie AD 2010 nie było źle, mimo deszczu. Największe wrażenie wywarł na mnie kryształowy głos Barbary Stępniak - Wilk. Strasznie żałuję, że nie nagrałem "Bombonierki" w jej wykonaniu. Ale w deszczu bez statywu i parasola nagrywa się bylejak. Poza tym ten ch....ny akumulator. Świetny występ miała też Piwnica Pod Baranami. Niestety, ale nie byłem do końca. Trochę byłem już zmęczony i zmarznięty. Wybrałem się do Fosy w krótkich spodniach. Zapraszam na Picasa, gdzie umieściłem dziś 21 zdjęć z Nocy. Mój filmik, inne fotki i relacja Radka Osińskiego są na chojnice.com.

wtorek, 3 sierpnia 2010

cd. warszawskiego weekendu

Najwyższy czas dokończyć relację z wyjazdu do stolicy. W sobotę zaczęliśmy od wizyty w ZOO. Ulice prawie puste, całkiem przyjemnie podróżowało się po Wwie. Natomiast spacerowanie po ogrodzie, to była wtedy niezła udręka z powodu upału. Wielokrotnie uzupełnialiśmy zapasy wody w umywalkach, moczyliśmy pyski nad zdrojami czy dawaliśmy się oblać zraszaczom. W pewnym momencie zamoczyłem bluzkę pod kranem i mokrą założyłem na grzbiet. Z ZOO pojechaliśmy na Żoliborz w okolice stacji metra na pl.Wilsona. Tam zostawiliśmy auto i dalej metrem na pl.Defilad. Radek oczywiście szalał na ruchomych schodach. Na jednej ze stacji wbiegł do góry po tych, co jechały w dół. Kolejny przystanek, to fontanna pod Pałacem Kultury. Radek tak mocno chciał zanurzyć głowę w niej, że cały wpadł do niej. Akurat zbliżałem się do niego, aby złapać za nogi, gdyż pomyślałem, że może wpaść do wody, gdy to się stało. Nie było go w co przebrać, gdyż auto z ciuchami stało kilka przystanków metra stamtąd. Ale nic mu nie było, gdyż niedługo wszystko na nim wyschnęło. Następny etap, to galeria handlowa Złote Tarasy. Trudno znaleźć budowlę w Polsce o bardziej udziwnionym dachu, niż to miejsce.
   Na niedzielę zostawiliśmy sobie Stare Miasto i Pałac Prezydencki. Zaparkowaliśmy na Bielańskiej opodal ruin Banku Polskiego. Tam też zaobserwowałem pierwszy tego dnia powstańczy ślad. Było ich oczywiście jeszcze wiele więcej. Kilkanaście zdjęć na ten temat tworzy specjalny album na Picasa. Trasa wędrówki wiodła najpierw na Krakowskie Przedmieście pod Pałac. Niezły zamęt w tym miejscu funkcjonuje. Podobno jutro (czyli we wtorek 3.08.) krzyż zostanie stamtąd przeniesiony. Relację z tego miejsca, okraszoną zdjęciami i filmikiem, zrobiłem dla chojnice.com. Później ruszyliśmy na zwiedzanie zaułków odbudowanej po II wojnie Starówki. Bardzo urocze miejsce. W pewnym momencie zauważyliśmy młodą parę, która fotografowała się na Kamiennych Schodkach. Później Rynek Nowego Miasta, Freta, Barbakan i Rynek Starego Miasta. Tam fotka pod Syrenką i w drogę do domu. Plany były bardziej bogate. Myślałem, że zdążymy obejrzeć Łazienki, Muzeum Wojska Polskiego, Muzeum Powstania Warszawskiego. Trzeba tam wrócić za rok. Na zdjęciu od prawej - Przemek, Tomek, Radek i Grażyna. Oczywiście pomnik Syrenki i Rynek Starego Miasta w Warszawie.